Aktualnosci:

: Menu Glowne :
- Strona Glowna
- Kontakt z Nami
- FORUM

: Carp Team :
- Historia
- Członkowie
- Artykuły
- Łowiska
- Wyprawy
- Galeria
- Filmy
- Współpraca


: Kalendarz :



:: Wyprawy ::

"Wędkarskie Rodeo" - Dobczyn

(30 maja - 1 czerwca)

Tak więc po niemal roku (różnica zaledwie tygodnia) postanowiliśmy ponownie udać się do pana Jerzego Gorzyńskiego na „Wędkarskie Rodeo”. Tym razem jednak nad zbiornikiem walczyli starzy przyjaciele – ja i Jakob. Stanowisko numer 9 zarezerwowane było dla Nas już od dobrych dwóch miesięcy. Pogoda była bardzo przewidywalna już na kilka tygodni przed planowanym terminem wyjazdu. Żar lał się z nieba niemiłosiernie, ciśnienie stało na 1014 hPa i nic nie wskazywało na to że coś się zmieni. Wiatr powiewał ze wschodu z prędkością od 8-13 km/h.

 

            Na łowisko dotarliśmy w piątek, dnia 30 maja, po całym dniu ciężkiej pracy w szkole. Po dotarciu na stanowisko zapakowanym do granic możliwości samochodem ręce nam opadły. Wiedzieliśmy, że stanowisko jest ciężkie pod względem tego co w wodzie, ale nie liczyliśmy się kompletnie z faktem, że brzeg może wyglądać równie tragicznie! Przestrzeń stanowiska, to zaledwie 4 metry między wysokimi drzewami wyrastającymi z wody. I jak na takim małym odcinku zmieścić 4 wędki ?! Do tego wysoki brzeg, uniemożliwiał pozostawienie łódki bezpośrednio na stanowisku. Zlani potem, podgrzewani niczym na patelni zabraliśmy się do rozstawiania stanowiska. Tu kolejny problem! Ziemia była tak wyschnięta i twarda, że o porządnym wbiciu stojaka czy podpórek a nawet śledzi od namiotu było niemal niewykonalne! W końcu udało nam się tego dokonać. Niestety przy wyciąganiu wędek, napotkałem kolejny problem! Korba jednego z kołowrotków złamała się w trakcie transportu. Jeszcze dobrze nie zaczęliśmy łowić, a już powstała masa problemów. Na szczęście miałem ze sobą jeszcze spoda, od którego odkręciłem kołowrotek zaraz po wysondowaniu stanowiska. Jeszcze tylko wypłynęliśmy łodzią, by w miarę możliwości, zbadać co jest poza zasięgiem rzutu markerem na spodzie. Dno wyglądało tam nieco twardziej, a gdzieniegdzie było porośnięte bujną roślinnością, która tworzyła swego rodzaju kępy. Na około 60 metrach od brzegu, rozpoczynały się kołki, które ciągnęły się aż do około 180 metrów od brzegu. Ze względu na ograniczone możliwości stanowiska zdecydowaliśmy się ustawić dwa markery. Jeden na około 120 metrach, bezpośrednio w kołkach i drugi tuż na granicy z nimi. Gdy wróciliśmy na brzeg, obozowisko było już gotowe, gdyż pomagał nam mój tata. Było to bardzo pomocne. Na lądzie nie pozostaliśmy długo, bo zaraz udaliśmy się wywieźć zestawy, oraz zanętę. Po powrocie zorganizowaliśmy stanowisko po swojemu, upchnęliśmy do namiotów wszelkie klamoty, i wreszcie mogliśmy spokojnie usiąść, coś wypić i zjeść.

            Miłą pogawędkę, przerwał wrzask sygnalizatora. Reakcja błyskawiczna. Mocne zacięcie, ryby z ponad 100 metrów i walka się rozpoczęła. Ryba dała nam do wiwatu przejeżdżając pod wszystkimi żyłkami i zmuszeni byliśmy holować ją z łodzi. Wszystko skończyło się szczęśliwie, i po chwili roześmiany sekretarz klubu pozował do zdjęć ze wspaniale ubarwioną czternastką, oświetlaną blaskiem zachodzącego słońca. Wspaniały widok! Tego dnia jeszcze przed nocą postanowiliśmy zmienić kulki, a potem zmęczeni trudem szkoły, organizacji stanowiska i walki z rybą, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.

            Rankiem, a w zasadzie równo ze świtem, postanowiliśmy zacząć coś kombinować. Wiatr nieco wzmógł się i fala na zbiorniku uniemożliwiała wypływanie łodzią zdalnie sterowaną. Cały ranek kombinacji i nęceń, zaowocował solidnym odjazdem na moim dalszym zestawie. Tym razem szybka decyzja o holu z łódki i już po chwili na macie radośnie podskakiwał karp. Jeszcze kilka zdjęć, waga i …. 10,5 kg. Na dobry początek ? Może być. Jeszcze odkażenie rany, kilka zdjęć w wodzie i już spokojnie odpłynął tam gdzie mu było najbezpieczniej, a nam miejsce to sprawiało kłopoty z łowieniem, czyli we wspomniane wcześniej kołki. Tego dnia pogoda wyjątkowo nas zmęczyła. Całodzienny upał, a momentami silny i porywisty wiatr wręcz uniemożliwiał wywożenie zestawów łódką zdalnie sterowaną co zmusiło nas do wywózki łodzią, a to robiło mnóstwo hałasu. Przez cały dzień miałem 2 brania, jednak nadzwyczaj trudne warunki w łowisku w połączeniu z silnymi odjazdami zaowocowały zaczepem. Trudno, ale tak się zdaża. Na następne branie trzeba było zaczekać aż do wieczora. Jedno branie na wędkach Kuby, i nawet nie trzeba było wsiadać do łodzi. Nawet nie 10 minut i już pozował do zdjęć z standardowym amurem z Dobczyna – czyli o masie 6 kg. Minęło niewiele czasu, gdy na końcu zestawu, tym razem mojego wspaniale walczyła kolejna ryba. Ze względu na wcześniejsze niepowodzenia, zdecydowałem natychmiast płynąć po rybę. Karp był waleczny. Pływał w koło łodzi, a chwilami czułem się jak na morzu, gdyż wpływał pod łódź. Walka była bardzo zacięta, a żadne z nas nie chciało dać za wygraną. Zwycięstwo smakowało tym lepiej, gdy po ważenie i sesji zdjęciowej, dyszka w zadziwiającym tempie popłynęła po wypuszczeniu. Zupełnie jakby siłowy hol ani trochę go nie zmęczył.

            Noc przebiegła spokojnie. Przynajmniej u nas na stanowisku. Nasz sąsiad Witek złowił kilka ładnych karpi i amurów, standardowych dla Dobczyna. Zaczynał się ostatni dzień naszego łowienia, więc wstałem równo ze słońcem, by pokombinować co nieco przy zestawach. Efekt tego porannego zamieszania na stanowisku? Pierwsze branie i tuż przed godziną 6 na brzegu był z nami 8-śmio kilowy amur. Hol jak w większości przypadków z łodzi. Zdrowo nas ciągnął. Nawet nie trzeba było wiosłować. Wspaniała ryba! Niefortunny początek wyprawy już dawno odszedł w zapomnienie przy tak wspaniale biorących rybach.

            Kolejne branie na ten sam smak, w tym samym miejscu nasunęły nam na myśl tylko jedno. Zmiana na owego killera, wywózka 4 zestawów i o wpół do 8 kolejne branie. Ja, znów szczęśliwy dzierżyłem w ręku kij, a zirytowany Kuba znów wiosłował. Nie dziwię mu się, bo miał zestawy kilka metrów dalej. Zaciętą walką nazwać tego nie można, ale było jak zawsze ekscytująco. Chwila moment, kilka zdjęć i do wody wraca dziewiątka. Wspaniale! Wybraliśmy doskonałe stanowisko, o doskonałej porze, a w dodatku idealnie wyselekcjonowaliśmy łowisko. Niestety moje lenistwo sprawiło, że ostatnie branie, gdy już wszystko było zwinięte, schrzaniłem bo nie chciało mi się popłynąć po rybę i zdecydowałem się na bardzo siłowy hol z brzegu. Zestaw nie wytrzymał na łączeniu lead core’u z przyponem. Po prostu się rozwiązał. Zdarza się. Mimo to, byłem jednak bardzo zadowolony z tej wyprawy. Ostatecznie doskwierający upał i coraz większe chmary komarów oraz meszek przyczyniły się do błyskawicznego opuszczenia stanowiska. Po drodze pożegnaliśmy się jeszcze z Witkiem, wspaniałym karpiarzem i kompanem do rozmów podczas długich nocy nad wodą.

            Pierwsza poważna wyprawa w roku 2008 zakończona sukcesem! Łączna masa złowionych karpi i amurów wyniosła 57,5 kg. Oprócz tego dwa karpie, które mnie pokonały oraz jeden którego straciłem przez lenistwo. Brzmi całkiem ciekawie, zwłaszcza że to dopiero początek karpiowego sezonu. Zobaczymy co jeszcze ciekawego przyniesie nam rok 2008. Wiem jedno. Na pewno wrócimy jeszcze do Dobczyna!

Piotr Pawlak  

 


NAPISAL
Dodane przez: Cinek

Copyright 2008 (CTL). Site Designed by Wisnia


: Linki :

KarpMAX

Carp Team Ostrów Wlkp.

Tarnowski Klub Karpiowy

Wind Carp Team

Śląski Team Karpiowy

BTS Carp Club

 



: Sponsorzy: